Bożena Kisiel | ||
“ |
ludzie czuli, że stawką jest coś wielkiego |
” |
W latach 1941 - 1944 mój ojciec był żołnierzem Polskiej Armii Oporu AK [znanej również jako Armia Krajowa lub AK]. W Gdańsku, jako żołnierz AK pochodzący z rejonu wileńskiego był bacznie obserwowany przez służbę bezpieczeństwa. Dopiero niedawno dowiedziałam się o tym z książki napisanej kilka lat temu. W zasadzie wiele rzeczy o moim ojcu dowiedziałam się z tej książki, w tym o tym, że był podsłuchiwany. Na naszej ulicy był jeden telefon. Kiedy zadzwonił i ojciec odbierał telefon, śpiewał po rosyjsku: „Klon zielony rozwichrzonym liściem gra, pod tym klonem my oboje – ty i ja. Słucham, Kisiel.” Zawsze się zastanawiałam, dlaczego śpiewał, bo byłam dzieckiem i nie rozumiałam, co robi. Dopiero teraz, po latach, zrozumiałam, że wiedział o podsłuchu i śpiewał uważnie temu podsłuchującemu.
W roku 1944 ojciec, jako dowódca jednej z brygad AK okręgu wileńskiego, został przez władze Związku Radzieckiego deportowany na Syberię. Przyjechał do Gdańska pod koniec 1947 roku. Spotkałam go po raz pierwszy, gdy miałam cztery lata. Nie ukrywał, że jest byłym żołnierzem AK i nigdy nie ukrywał swojego negatywnego stosunku do Związku Radzieckiego. W Gdańsku pracował dla Zarządu Portu. Ze względu na swoją przeszłość w AK i podejrzenia, że on i inni koledzy z Wilna prowadzili jakąś działalność antypolską, nigdy nie mógł otrzymać awansu. Spośród 6000 pracowników był jednym z nielicznych, którzy nie należeli do partii komunistycznej i Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Z uwagi na ojca, mój brat, który ukończył szkołę morską, nie mógł pływać. Pozwolono mu pływać tylko na statkach rybackich, które nie zawijały do żadnych portów.
Niedawno dostałam płytę CD z nagraniami mojego ojca z Instytutu Pamięci Narodowej. Są na niej nagrania z jego rozmów, które były podsłuchiwane. Na przykład cała wypowiedź mojego ojca, który żegnał swojego przyjaciela żołnierza na pogrzebie. Wszystko było zapisane dokładnie, całe jego wypowiedzi, zachowania, wszystko tam jest. Natomiast co jest prawdziwe, trudno powiedzieć, bo na przykład tam wyczytałam, że donosił na niego jego najbliższy przyjaciel, który bywał regularnie u nas w domu. Mój ojciec był ojcem chrzestnym jego córki i nie do końca wierzę, że jego przyjaciel był prawdziwym szpiegiem. Może jego przyjaciel został szantażowany przez tajną policję. A może mój ojciec i przyjaciel zawarli umowę, władzom przekazywali konkretne informacje, które zostały przez nich wcześniej zaplanowane do przekazania.
W Gdańsku ponad 25% ludzi ma swoje korzenie na Kresach Wschodnich, w tym na Wileńszczyźnie. To często niezwykle patriotyczni ludzie wywodzący się z wyższej klasy społecznej. Moi rodzice i ich pokolenie mieli ugruntowane poczucie tożsamości. Byli bardzo dobrze wykształceni i dużo przywieźli do Gdańska. Mieli oni ogromny wpływ na to, co działo się w tym mieście pod względem myślenia, postawy, życiowej, nieopisanie, negatywnych doświadczeń z Rosją i gotowości do walki o wolność.
Kiedy myślę o sobie i innych ludziach z mojego pokolenia, szukaliśmy naszej tożsamości i byliśmy gotowi zrobić coś dla tego miasta, by pokazać nasze moralne prawo do bycia mieszkańcem Gdańska. Dlatego wielu z tych ludzi było zaangażowanych w Solidarność i strajki w stoczniach. Kiedy powstawała Solidarność, wszyscy członkowie skupili się na pracy. W sierpniu 1980 roku można było poczuć, że ludzie wiedzieli, że stawką jest coś wielkiego i że od nas zależy sukces przedsięwzięcia.
Tergo dnia, kiedy w sierpniu 1980 roku wybuchł strajk, zebrałam wszystkich pracowników kliniki, w której pracowałam, proponując, abyśmy poparli strajk. Oprócz jednej osoby, wszyscy się zgodzili. Poszłyśmy do stoczni i udzieliłyśmy pisemnego poparcia dla strajku z naszymi podpisami. Zostałam tam do końca strajku jako przedstawicielka poradni wychowawczo - zawodowej w imieniu moich koleżanek, które wróciły do domu. Niektórzy ludzie w ogóle nie opuścili stoczni w czasie strajku. Aby wejść do stoczni, wszyscy potrzebowali przepustek. Mieliśmy przepustki na wyjście wieczorem i powrót rano.
Pewnego razu, gdy siedzieliśmy w stoczniowej Sali BHP i czekaliśmy na powrót wicepremiera Mieczysława Jagielskiego z Warszawy, nagle przyszło mi do głowy, że nie mamy spisanych ustaw ani zasad, na których opieramy ruch wyzwoleńczy. Wzięliśmy więc kawałek papieru, a wtedy Mariusz Muskat i Bogdan Borusewicz spisali postulaty dotyczące powołania Wolnych Związków Zawodowych.Oryginalny dokument mam jeszcze w domu.
Kiedy w Polsce rozpoczął się stan wojenny, pracowałam tu, w Sopocie, w sierocińcu. Byłam drugą osobą odpowiedzialną po dyrektorze sierocińca. Kiedy usłyszałam generała Armii, Wojciecha Jaruzelskiego wprowadzającego stan wojenny, poszłam prosto do sierocińca, aby upewnić się, że z dziećmi wszystko w porządku. [W Polsce stan wojenny określa się mianem wojny domowej, ponieważ armia powołała się na siły, które były zarezerwowane na czas wojny.] Była niedziela, więc nie pracowało tak wielu pracowników, ale kiedy tam dotarłam, cała załoga była już na miejscu, aby uspokoić i zadbać o dzieci, żeby sprawić, aby się nie bały. Mam ogromny szacunek dla tych ludzi, którzy zostawili swoje własne rodziny, aby zweryfikować, co z dziećmi.
Ponieważ pracowałam w sierocińcu, miałam pozwolenie na przejazd i mogłam dojeżdżać do i z przedszkola podczas godziny policyjnej. Pewnego razu wróciłam do domu i zobaczyłam przed domem tajną policję. A ja znałam swoich sąsiadów, więc domyśliłam się, że milicja przyjechać mogła tylko do mnie, a nie do moich sąsiadów. Zakradłam się do budynku i przeszłam tylnymi drzwiami. Moja mama była w domu i słyszałam rozmowę między nią a tajną policją. Przed drzwiami stoi wojskowy i tajna policja, a moja matka jest po drugiej stronie drzwi i mówi: "A skąd ja mam wiedzieć, gdzie ona jest. Włóczy się całymi dniami." W końcu, po tym jak się poddali i wyszli, weszłam do domu, a tam moja matka siedziała w taki sposób i paliła papierosa. Doszło do mnie, że czuła się tak, jak w czasie okupacji rosyjskiej, kiedy prowadzono wobec niej śledztwo. Wezwano ją do biura tajnej policji, gdzie rozmawiali z nią po rosyjsku. Nawet jeśli mówiła płynnie po rosyjsku, prosiła o tłumacza, żeby nie wiedzieli, że rozumie, co mówią. Pewnego razu śledczy powiedział mojej mamie, żeby nikomu nie wspominała, że tu była. Powiedziała mu, że jest już za późno i że pożegnała się już z przyjaciółmi. "Dlaczego", zapytał ją, "pożegnałaś się ze wszystkimi swoimi przyjaciółmi? Odparła, że wiedziała, że jest duża szansa, że nigdy od nich nie wróci. Nadal była silna i trzymała się swoich przekonań. To był Duch jej pokolenia.
Teraz prowadzę organizację o nazwie Towarzystwo Miłośników Ziemi Wileńskiej, Oddział Pomorski. Jednym z motywów mojej pracy i wielu projektów, które realizuję, jest pokazanie roli ludzi pochodzących z regionu wileńskiego w rozwoju Gdańska w ostatnich dziesięcioleciach. Obecne pokolenie, którego dziadkowie lub pradziadkowie pochodzili z regionu wileńskiego, są ciekawi swojego dziedzictwa i korzeni. Zapraszam ich więc do udziału w różnych projektach, aby poznali tę historię i wiedzieli, skąd pochodzą. Dla mnie jest to teraz najważniejsze zadanie, aby nie zapomnieć o naszej historii i ludziach, takich jak mój ojciec, którzy walczyli o wolność.
Ta rozmowa była w języku polskim z tłumazeniem
Fotos: Janeil Engelstad